B jak BASZTY KOCIE ŁAPY, czyli gdzie jest reszta średniowiecznego „kota” i co koty robią dzisiaj w Toruniu





Podobno świat dzieli się na psiarzy i kociarzy. Toruń zdaje się należeć do tej drugiej kategorii. Pokażcie drugie takie miasto, które nazywa „kocimi” przydomkami budynki. No, właśnie… Chyba będzie Wam trudno znaleźć takie drugie. Co ciekawe, Toruń kociarzem był już w średniowieczu. Dlaczego? Bo już wtedy umocnienia miasta, składające się na północny odcinek murów obronnych Starego Miasta, miały wyjątkowo „kocie” nazwy: Koci Łeb, Koci Brzuch, Koci Ogon i Kocie Łapy.
Nie ma rady. Żeby dowiedzieć się, skąd ten pomysł, trzeba rozebrać toruńskiego„kota” na części pierwsze. Zacznijmy od początku, czyli od… łba. Koci Łeb (ul. Podmurna 74) to nic innego jak XV-wieczna (choć jest całkiem prawdopodobne, że mogła powstać w tym samym czasie, co mury miasta, czyli w II poł. XIII w.), zachowana do dziś – choć nie w formie oryginalnej – baszta, która była wówczas elementem obronnym w systemie średniowiecznych murów miejskich. Drugi koniec średniowiecznego „kota” obronnego to Koci Ogon (ul. Piekary 53/Fosa Staromiejska), nieistniejąca już, nie licząc przyziemia, baszta zbudowana w tym samym czasie co Koci Łeb (jakże mogło być inaczej; wyobrażacie sobie kota bez ogona?), także wspólnie z nią w 1500 r. przekształcona i przystosowana do obrony artyleryjskiej. Oczywiście, nie mogło zabraknąć „tułowia” obronnego „kota”: Barbakan Chełmiński to Koci Brzuch, a  sąsiadujące 4 prostokątne baszty między Kocim Brzuchem a Kocim Ogonem to Cztery Kocie Łapy. W ten oto sposób siedem „kocich” elementów tworzyło północny system obronny dawnego Starego Miasta.
Dobrze, dobrze, ale o co chodzi z tymi średniowiecznym „kotem” z cegły? Co skłoniło torunian do nazwania w tak oryginalny sposób murów obronnych? Jeśli wierzyć legendzie, to był to kot. Chciałoby się powiedzieć, że był to najzwyklejszy Mruczek na świecie, ale nie tym razem. Bo ten kot, torunianin zresztą, to patriota i bohater. Choć, jak to czasem bywa, bohaterem został akurat przez przypadek. Jak mówi jedna z najstarszych toruńskich legend, koty – i to w dużej liczbie – pojawiły się w Toruniu w celach służbowych. Jak wiadomo, kiedy kota nie ma, myszy harcują. I tak też rzecz się miała w miejskich spichrzach, które szczególnie upodobały sobie, i nic w tym dziwnego, okoliczne myszy. Jak łatwo się domyślić, torunianie nie zapałali miłością do nowych lokatorów spichlerzy, więc burmistrz zarządził sprowadzenie ekipy specjalnej kotów, która położyć miała kres mysim harcom. Nasz – jak się później okazało – dzielny kot nie należał jednak do pracusiów. Kiedy jego koledzy po fachu wyruszali wieczorową porą na łowy, ten najspokojniej w świecie wybierał się na spacer po murach. Dzięki temu jednak zadzierzgnął nowe znajomości, głównie wśród strażników miejskich, którzy chętnie go dokarmiali. W czasie kiedy jego koci towarzysze toczyli boje z mysim wrogiem, nasz kot lenił się i… tył. Aż razu pewnego (zupełnie przypadkiem był to
16 lutego 1629 r.) stał się bohaterem. Jak? Ponoć zaalarmować miał obrońców pod dowództwem Gerarda Denhoffa o tym, że wróg (a wrogiem byłakurat wtedy Szwed) jest u bram. Kiedy torunianie dzielnie odpierali atak nieprzyjaciela, leniwy – do tej pory – kot, który jak dotąd nie miał ochoty na bój z mysią armią, dostał takiej werwy, że przyłączył się do walki ze Szwedami, rzucając się na wroga z pazurami. I to dosłownie! Kiedy było już po wszystkim, nadszedł czas na honory i odznaczenia dla wszystkich bohaterskich obrońców Torunia. Tylko jak tu odznaczyć kota? Nawet jeśli jego męstwo nie podlega dyskusji.
W końcu uznano, że najrozsądniej będzie upamiętnić go, nazywając poszczególne elementy murów obronnych miasta… częściami jego ciała. 
Niestety, ani Koci Łeb, ani Koci Brzuch, ani nawet Koci Ogon nie wytrzymały kolejnego szwedzkiego oblężenia Torunia w 1703 r. Nasz dzielny toruński kot nie byłby pewnie zadowolony, gdyby zobaczył jak ci, z którymi tak dzielnie walczył, wysadzają nazwany jego imieniem odcinek murów obronnych. Szwedzi chcieli w ten sposób osłabić miasto i , niestety, trochę im się to udało. Ostatecznie resztki zrujnowanego Kociego Ogona rozebrano pod koniec XIX w., a cztery Kocie Łapy – na początku XX w. Odcinek między nimi też się nie zachował. Jedynie Koci Łeb nadbudowano na początku XX w., i to w formie neogotyckiej i takim też możemy go podziwiać po dziś dzień. Jeszcze do niedawna do Kociego Łba pielgrzymowali studenci, a todlatego, że mieścił się tam swego czasu Instytut Języka Polskiego Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Obecnie zmierzają (a może biegną albo dojeżdżają na rowerze) do niego trochę inne pielgrzymki, bo dziś swoją siedzibę ma tam Wydział Sportu i Turystyki Urzędu Miasta Torunia.
W ten oto sposób upamiętniono dzielnego kota, a właściwie całą kocią rasę. Wszak nie wiadomo, jak ów bohaterski kot się wabił. O to bowiem, który to kot z czasów najazdu szwedzkiego był tym właściwym, można do dziś toczyć spory. Być może znajdzie się jakiś koci potomek, który zechce dochodzić swych praw i dopominać się szczególnych łask z tytułu pokrewieństwa z bohaterskim przodkiem.
Nie jest to jednak jedyny kot-celebryta w Toruniu. Pewnego dnia na dachu kamienicyprzy Rynku Staromiejskim 8, w której mieści się bar „Miś” (tak, tak, zbieżność misiów nieprzypadkowa; więcej: Ł jak ŁABĘDŹ), pojawił się blaszany kot i… przyjął pozę samobójcy (co w przypadku kota nie jest chyba do końca możliwe, jako że kot zawsze spada na cztery łapy). Ten kot jednak – dla odmiany – ma swój przydomek. To Kot Blachacz. Jedni widzą w tym nawiązanie do ocynkowanej blachy, z której Andrzej Schmidt z Pracowni Kowalstwa Zdobniczego przy ul. Kopernika 13 powołał kota do życia. Są jednak i tacy, którzy widzą tu związek z… Rafałem Blechaczem, pochodzącym z Nakła n. Notecią wybitnym pianistą, zwycięzcą XV Konkursu Chopinowskiego w 2005 r., który często w Toruniu bywa i koncertuje. Tak czy siak kot stoi na dachu i za nic nie chce zejść. I wiemy nawet, dlaczego. W kamienicy tej mieszkać miał pewien chłopiec, Józek było mu na imię, który żył w wielkiej przyjaźni ze swoim czarnym kotem. Przyszedł jednak czas, że Józek stał się Józefem i musiał rozstać się z kotem, bo ojczyzna wzywała. Kiedy Józek poszedł na wojnę, kot nie mógł sobie poradzić z tęsknotą za swym panem. Pewnego upalnego dnia wyszedł na dach, by wypatrywać jego powrotu. Wyszedł i… już nie wrócił. Upał zaczął bowiem topić dach i kot przykleił się niego, pozostając w tej samej pozycji po dziś dzień. Kto wie? Może tak jak jego sławny kamrat pewnego dnia zasłuży się miastu. Tylko najpierw musiałby zejść z dachu. A jeśli zejdzie, będziemy mieć kolejną toruńską legendę.

* Wszystkich tych, co mają „kota” na punkcie pierogów, zapraszamy do Pierogarni „Pod Blaszanym Kotem”, która może poszczycić się najdłuższą tradycją lepienia pysznych pierogów w Toruniu. To właśnie na dachu kamienicy, w której – obok baru „Miś” – mieści się pierogarnia, wciąż siedzi czarny kot, który wypatruje swojego pana…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz