Toruń był miejscem niejednej zbrodni. I
wciąż jest! Nie dość, że był areną wielu mordów w przeszłości, to jeszcze
autorzy kryminałów zobaczyli w nim idealne miejsce akcji dla krwawych wydarzeń
mających miejsce w ich powieściach. A w Toruniu głowę można było bardzo łatwo
stracić (w końcu nie bez powodu istniały swego czasu ulice zwane: Katowską,
Oprawczą i Morderczą), o czym przekonał się burmistrz toruński, który został
skrócony o głowę wskutek… czapki strąconej z innej głowy. Ale po kolei.ul. Chełmińskiej 28, gdzie urodził się burmistrz.
Ani dziś, ani pewnie w XVIII w. nikt nie
spodziewał się, że nakrycie
głowy będzie miało aż tak duże znaczenie dla historii Torunia. No, i że pozbawi
kogoś życia. Wszystko zaczęło się w pewien słoneczny lipcowy dzień 1724 r.
podczas katolickiej procesji ku czci Matki Boskiej Szkaplerznej, która okrążała
właśnie protestancki w tym czasie kościół św. Jakuba. A że był to niezykły
widok, przyglądało się jej wiele osób, w tym także ewangeliccy gimnazjaliści.
Niestety, na ich nieszczęście, podziwiali procesję w czapkach. To rozsierdziło
niezmiernie jednego z uczniów kolegium jezuickiemu, Stasia Lisieckiego, który
kategorycznie domagał się, by protestanccy gapie zdjęli nakrycia głów i uklękli
na znak szacunku dla Najświętszego Sakramentu. Jak się łatwo domyślać,
ewangeliccy gimnazjaliści ani myśleli tego robić. I tak od słowa do słowa
doszło do karczemnej awantury, podczas której jakiś katolicki sztubak zrzucił
czapkę z głowy sztubaka protestanckiego. No, i się zaczęło! W ruch poszły
nastoletnie pięści, co dało początek zamieszkom na tle religijnym, zwanym
tumultem toruńskim, a które doprowadziły w ostatecznym rozrachunku do krwawego
rozwiązania i śmierci wielu osób.
Żeby było jednak
jasne, konflikt między katolikami i protestantami nasilał się dużo wcześniej, a
chłopięca bójka przed kościołem św. Jakuba była jedynie pretekstem do wszczęcia
znacznie poważniejszej awantury o władzę. Tak, tak, bo jak nie wiadomo, o co
chodzi… Swoje zrobiła XVI-wieczna reformacja, która zadecydowała o przewadze
protestantów w Europie, w tym także w Toruniu, co przekładało się na niemal
wszystkie dziedziny życia. Protestanci opanowali władzę, cechy rzemieślnicze i
kościoły. Kościołami niezgody były: kościół Janów (najpierw protestancki, potem
symultaniczny – czyli wspólny dla jednych i drugich, wreszcie katolicki, jak to
jest po dziś dzień).
Podobnie z
kościołem św. Jakuba, który do „potopu szwedzkiego” był kościołem
protestanckim, a po „potopie szwedzkim” – katolickim. Dzisiejsza siedziba
Fundacji Tumult (której nazwa powstała na pamiątkę wydarzeń z XVIII w.) to z
kolei dawny zbór ewangelickiśw. Jerzego. Oczywiście, jedni drugim przy każdej
nadarzającej się okazji robili na złość. Kiedy, dla przykładu, w katolickim
wtedy kościele św. Janów zepsuł się zamek, nie było go komu naprawić, bo
ślusarzami byli jedynie protestanci…
Wróćmy jednak do lipcowej procesji.
Zakończyła się ona aresztowaniem dwóch protestantów i Stasia Lisieckiego,
inicjatora zamieszek, który też został zamknięty, kiedy to po procesji nadal
nie ochłonął i wdał się w kolejną bójkę. Poniedziałek nie okazał się spokojny.
Co chwilę dochodziło do kolejnych kłótni, prowokacji i bijatyk między młodzieżą
katolicką i protestancką. Napięcie rosło, więc zdecydowano się na wypuszczenie
uwięzionych protestantów. Burmistrz
toruński Johann Gottfried Rösner
(gwoli ścisłości, protestant) wydał już nawet decyzję o wypuszczeniu krewkiego
Stasia Lisieckiego, ale porwanie ewangelickiego ucznia przez studentów kolegium
jezuickiego na tyle go rozeźliło, że je natychmiast cofnął. Pojawiła się
również plotka, że w podziemiach kolegium pozostaje uwięziony jeszcze jeden
protestant. Oburzeni tym protestanccy mieszczanie wdarli się tam,
demolując i profanując, co się dało. Jezuici zgłosili sprawę biskupowi, ten
królowi Augustowi II, któremu nietolerancja religijna była akurat na rękę,więc
w mig powołał komisję katolicką do osądzenia protestantów. Ta była nieubłagana.
Czternastu z oskarżonych skazano na śmierć, a dziesięciu zostało ściętych.
Wśród nich znalazł się sam burmistrz miastaRösner, którego stracono na ratuszowym
dziedzińcu. Była to dość niezręczna sytuacja dla sprowadzonego aż z Płocka
kata, którego burmistrz… najmował zwykle do pracy. Rösner miał jednak szczęście (o ile można
mówić o szczęściu w takich okolicznościach), że w ostatnich chwilach mógł
liczyć na prywatność. Pozostałych, na którychwydano wyrok śmierci, czekała
publiczna egzekucja na Rynku Staromiejskim, a kat demonstracyjnie obcinał im
dłonie, którymi profanować mieli kaplicę. Ich ciała poćwiartowano i spalono.
Podobno ratunkiem przed
śmiercią dla burmistrza miała być ucieczka (z której nie skorzystał) oraz
przejście na katolicyzm (z czego też nie skorzystał). Ścięcie protestantów nie
spodobało się państwom ościennym; powstawały już nawet projekty interwencji
zbrojnej ze strony nieprzychylnych Polsce państw Europy. Królowie Danii i
Anglii, car rosyjski i Fryderyk II z Prus stali bowiem po stronie protestantów.
Ostatecznie udało się załagodzić napięte stosunki. Niesmak jednak pozostał. Dla
upamiętnienia tumultu w 1725 r. ufundowano – nieistniejącą już dziś – tablicę
ku czci ściętego burmistrza Rösnera, urnę i liczne portrety burmistrza, który
ponoć był osobą najczęściej portretowaną po... Koperniku. O tragicznych
wydarzeniach przypomina jedynie wzmianka na pamiątkowej tablicy, która wisi na
kamienicy przy
Był jednak w
Toruniu ktoś, kto uszedł z życiem wyrokiem śmierci, tyle że przed stryczkiem. A
był to pewien włóczęga, którego przyłapano na kradzieży. A że złodziei wówczas
było dużo, a schwytanych złodziei niewielu postanowiono ukarać przykładnie
owego włóczęgę, aby surowa kara odstraszyła potencjalnych łamaczy siódmego
przykazania. Sąd wydał więc na niego wyrok śmierci, i to przez powieszenie,
jako że miała to być wyjątkowo spektakularna kara. Powiedziono więc skazańca
ówczesną ulicą Oprawczą na miejsca stracenia, niewielkiego wzniesienia
noszącego nazwę „Wiesiołki”. Oczywiście, skazanemu towarzyszył na miejsce kaźni
tłum toruńskich gapiów. 16 lutego 1629 r. był dniem egzekucji. W asyście
ciekawskich spojrzeń kat przygotował linę i pętlę,a złodziej został wprowadzony na drabinę. Ten rozejrzał się po raz
ostatni i… zauważył w oddali grupę żołnierzy z kolorowymi sztandarami, zmierzającymi
w stronę miasta. Krzyknął więc co sił: „Idą Szwedzi!” i pokazał ręką, skąd
właśnie nadchodzą.
Władze i gapie
natychmiast opuścili miejsce egzekucji i udali się zająć czymś ważniejszym,
czyli obroną Torunia przed Szwedami. Ci ostatni pod wodzą pułkownika Teuffla i
generała Wrangla zmierzyli się z toruńską armią dowodzoną przez pułkownika
królewskiego Gerharda Derhoffa i ponieśli sromotną klęskę. Torunianie
odetchnęli z ulgą i wrócili do swoich zajęć. A co z naszym niedoszłym
wisielcem? Chyba nie trzeba mówić, że kiedy torunianie usłyszeli okrzyk „Idą
Szwedzi!” natychmiast opuścili „Wiesiołki” i zapomnieli o tym, że ktoś miał być
za chwilę powieszony. Nasz niedoszły straceniec uszedł dzięki temu z życiem, bo
szybko zszedł z szafotu i uciekł razem z tłumem do miasta. Jakiś czas później
przypomniano sobie o nim, ale nikt już nie myślał o nim jako o złodzieju, ale
o… bohaterze, którydzięki temu, że z wysokości szubienicy zauważył zbliżające
się wojska szwedzkie, mógł ostrzec miasto przed wrogiem. Nie dość, że darowano
mu życie, to jeszcze otrzymał przydomek „Szwedko” i… powszechne poważanie.
Toruń, który –jak
widać – ma swoje za uszami, jeśli chodzi o mordy, stał się doskonałym miejscem
akcji kryminałów, gdzie o trupa nietrudno. I tak Tomasz Szlandak w powieści
„Leven. Opowieść o toruńskim kupcu, krwawych
zbrodniach, śpiewających żabach i czupurnej piekareczce” wiesza
średniowiecznego trupa nad Wisłą, którego to tajemnica śmierci nie daje spokoju
mieszkańców miasta (i, rzecz jasna, czytelnikowi), aż do rozwiązania tej
zagadki. „Eksterminator” Krzysztofa Wytrykowskiego przedstawia z kolei niejedną
zbrodnię w średniowiecznym Toruniu, nad którą pochylają się: kupiec Niclas i
jego pomocnik Jan. A powieść „Umarli
tańczą” Piotra Głuchowskiego sprawia, że Toruń przemierzamy z reporterem
Robertem Pruskim, tropiąc seryjnego mordercy.
Gród
Kopernika w postaci realnego Torunia i magicznego Thorna, gdzie nietrudno o
jakieś zwłoki (bardziej lub mniej magiczne) możemy zwiedzać z kolei razem z
policjantką-wiedźmą Dorą w heksalogii Anety Jadowskiej. Po lekturze powyższych
kryminalnych historii nie ma szans, żeby spacerować po Toruniu bez dreszczyka
emocji, za to z duszą na ramieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz