„Krakowska
panna, gdańskie trzewiki i toruńskie pierniki” – tak swego czasu Jan Długosz
zachwalał nasze dobra narodowe. Widać, że nawet duchowny uległ pokusie…
toruńskich pierników. „Wpadnij na piernik. Kopernik” – tak zachęca turystów
najsłynniejszy mieszkaniec miasta. I wpadają. Bo choć Niemcy mają Lebkuchen a
Szwajcarzy – Basler
Läckerli, żadne z nich nie mogą się równać z toruńskimi piernikami.
Pewnie dlatego, że posiadają one magiczne właściwości, a zarówno receptura, jak
i okoliczności powstania pierwszych pierników są już legendarne.
Jakim cudem
ciastko z mąki i wody zrobiło tak wielką karierę? A to już diabla sprawka. Bo
przecież diabeł tkwi w szczegółach. A ściślej mówiąc, w przyprawach korzennych,
bez których żaden piernik piernikiem nazwać się nie może. W końcu sama nazwa
piernika, któraznaczy nic innego jak tylko przyprawiony, a dokładniej pieprzny
(od staropolskiego pierny). Bo i pieprz ma swój wkład w wonność
toruńskich pierników, obok takich przypraw, jak cynamon, goździki, anyż, gałka
muszkatołowa i wiele, wiele innych, o których istnieniu nie dowiemy się nigdy,
bo stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę. I to od średniowiecza, bo pierwsze
wzmianki o toruńskich piernikowych przysmakach sięgają XIV w. Skąd się wzięły?
Krąży kilka legend, które łączy zawsze jeden element (oprócz końcowego efektu,
czyli piernika), czyli kobieta. A ta kobieta to zawsze ta sama Katarzyna.
Jedno z podań
wspomina piekarza Bartłomieja, który miał córkę o takim właśnie imieniu.
W córce tej kochać się miał (i to z wzajemnością) czeladnik piekarski – Bogumił, który mógł sobie jednak o Katarzynie pomarzyć, bo jej ojciec raczej nie widział go w roli swego zięcia. Tak więc Bogumił – jako że romantyczne było to chłopię – marzył sobie po cichu i głównie za miastem. I właśnie podczas jednej z takich wypraw, siedząc i wzdychając nad wodą, zobaczył tonącą pszczołę. Rzucił się jej więc na ratunek i wyciągnął w wody. Wdzięczna pszczoła udała się w te pędy do Królowej Pszczół, która to w ramach podziękowania za uratowanie jednej z poddanych podała mu… przepis na pierniki.
W córce tej kochać się miał (i to z wzajemnością) czeladnik piekarski – Bogumił, który mógł sobie jednak o Katarzynie pomarzyć, bo jej ojciec raczej nie widział go w roli swego zięcia. Tak więc Bogumił – jako że romantyczne było to chłopię – marzył sobie po cichu i głównie za miastem. I właśnie podczas jednej z takich wypraw, siedząc i wzdychając nad wodą, zobaczył tonącą pszczołę. Rzucił się jej więc na ratunek i wyciągnął w wody. Wdzięczna pszczoła udała się w te pędy do Królowej Pszczół, która to w ramach podziękowania za uratowanie jednej z poddanych podała mu… przepis na pierniki.
Nie wiadomo, jak
kto inny zareagowałby na taki prezent, ale Bogumił – z racji wykonywanego
zawodu – nie posiadał się ze szczęścia. Akurat nadarzyła się okazja, żeby
wypróbować świeżo zdobyty przepis, bo do Torunia z wizytą wybierał się król i w
piekarni Bartłomieja wszyscy na gwałt piekli pierniki. Bogumił dołączył do
nich, ale po cichu zmienił trochę recepturę swoich ciastek, bo zaczął wypiekać
pierniki a’la Królowa Pszczół, z dodatkiem miodu i przypraw korzennych. Na
dodatek, jako że – o czym była już mowa – był nad wyraz romantyczny ulepił dwa
serca z piernika połączone piernikowymi obrączkami i włożył do pieca. Niestety,
nie przewidział (pewne przez ten nadmiar romantyzmu), że w trakcie pieczenia
zbyt blisko ułożone serca z piernika zleją się w jedno. Ku zdziwieniu
wszystkich, rano wyjęto z pieca zamiast dwóch piernikowych serc – jeden wielki
piernik o przedziwnym kształcie. Chyba nie trzeba dodawać, że mistrz Bartłomiej
nie był zadowolony… O dziwo, zachwycony był król, któremu ten nowy – w
kształcie i smaku – piernik tak zasmakował, że osobiście chciał poznać jego
autora. I tu pojawił się Bogumił, który z absolutną szczerością wyznał, że to
zasługa miodu, przypraw i… miłości. Król – nie wiadomo, czy przez piernik,
których smak czuł jeszcze na języku, czy przez romantyczne usposobienie– nie
tylko poprosił mistrza Bartłomieja, by zgodził się na ślub czeladnika ze
Katarzyną, ale nadał też Toruniowiprzywilej sprzedaży i wypieku pierników
zarówno w kraju, jak i za granicą. Miał sobie też zażyczyć, by osobliwy w
kształcie i smaku piernik został nazwany – ze względu na pamięć o miłości
Bogumiła do córki piekarza – „katarzynką”. I tu wyjaśnia się, komu
najpopularniejsze toruńskie pierniki zawdzięczają nie tylko kształt, ale i
nazwę.
Ale to nie jedyna
historia związana z tajemnicą toruńskich pierników, jaką przekazują sobie od
wiekówtorunianie. Innym wariantem historii o Bartłomieju, Bogumile i Katarzynie
jest legenda mówiąca o tym, jak to podczas choroby mistrza piernikarskiego
wypiekiem pierników zajęła się jego córka, która – nie mogąc znaleźć form – poszła
na łatwiznę i wycięła cynowym kubkiem po kilka medalionów piernikowych, które
po włożeniu do pieca zrobiły ten sam psikus co czeladnikowi Bogumiłowi. Ułożone
parami medaliony zlały się ze sobą, tworząc niespotykany dotąd (a znany już
przecież naszemu legendarnemu Bogumiłowi) kształt. Katarzyna zmartwiła się, że
nikt takich dziwolągów nie kupi, ale okazało się, że klienci lubią nowinki,
także te kulinarne i pierniki rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Mieszczki
toruńskie twierdziły nawet, że pierniki wypiekane przez Katarzynę były lepsze
niż te przygotowywane przez jej ojca, a to dlatego, że receptura wzbogaciła się
o jeszcze jeden składnik: miłość córki do ojca. A dziwaczne pierniki nazwano
„katarzynkami”.
Inną Katarzyną,
której przypisuje się, że była imienniczką popularnych „katarzynek”, była pewna
mniszka benedyktyńska, która uratowała miasto przed śmiercią głodową. Kiedy do
Torunia dotarła szalejąca po Europie „czarna śmierć”, w mieście zapanował głód.
Siostra Katarzyna zachodziła w głowę, jak nakarmić miasto, które pukało do wrót
klasztoru. Aż tu pewnej nocy zjawił się nieoczekiwanie… mysi król Kocistrach,
któremu siostrzyczka niegdyś uratowała życie, wyrywając go ze szponów
krwiożerczego kota. Poprowadził on mniszkę do piwnic, gdzie stały dzieże z zapomnianym
ciastem, które stało tam już… 50 lat. Katarzyna obawiała się o – delikatnie
mówiąc – niezbyt świeże ciasto, ale postanowiła spróbować je upiec. Nie tylko
się udało, ale i wszystkim smakowało. Nikt już od bram klasztoru nie odszedł
głodny. Najedzeni i wdzięczni toruńscy mieszczanie na cześć siostrzyczki
nazwali pierniki „katarzynkami”.
Inna legenda – na
szczęście, mniej dramatyczna – mówi z kolei o tym, że słynne toruńskie pierniki
powstały jako dowód wdzięczności dla…
Krzyżaków. Tak, tak, dla tych samych,z którymi torunianie toczyli wojny. Otóż
kiedy książę Konrad Mazowiecki sprowadził w
XIII w. na ziemię chełmińską Zakon Krzyżacki (a intencje miał dobre, bo bronić mieli jego ziem przed najazdami Prusów i nawracać na chrześcijaństwo, ale jak wiadomo, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane…), ten zaczął podbijać coraz bardziej odległe tereny, w tym także tereny ówczesnej Litwy. Z tej wyprawy zakonnicy wrócili z wieloma łupami, w tym zwziętymi w niewolę litewskimi dziewicami. Nie wiedząc, co z taką liczbą młodych dziewcząt zrobić… zamknięto je w klasztorze, któremu nadano regułę św. Benedykta. Świeżo upieczone mniszki były bardzo zadowolone z takiego obrotu spraw, toteż odwdzięczały się braciom zakonnym pysznymi wypiekami. Na jednej z comiesięcznych uczt pojawił się zupełnie nowy przysmak – upieczony przez siostrę Katarzynę piernik w kształcie połączonych ze sobą sześciu kół. Wielkiemu komturowi tak ów piernik przypadł do gustu, że postanowił, iż od tej pory zwać go będą imieniem siostry Katarzyny. Wiele lat później, kiedy skończyła się opieka krzyżacka, do klasztoru zajrzał głód. Wtedy mniszki przypomniały sobieo przysmaku siostry Katarzyny i zaczęły masowo wypiekać „katarzynki”, które kupowano w ogromnych ilościach. A siostrzyczki nie tylko zaczęły sobie coraz lepiej radzić finansowo, ale przy okazji przyczyniły do popularyzacji toruńskich pierników.
XIII w. na ziemię chełmińską Zakon Krzyżacki (a intencje miał dobre, bo bronić mieli jego ziem przed najazdami Prusów i nawracać na chrześcijaństwo, ale jak wiadomo, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane…), ten zaczął podbijać coraz bardziej odległe tereny, w tym także tereny ówczesnej Litwy. Z tej wyprawy zakonnicy wrócili z wieloma łupami, w tym zwziętymi w niewolę litewskimi dziewicami. Nie wiedząc, co z taką liczbą młodych dziewcząt zrobić… zamknięto je w klasztorze, któremu nadano regułę św. Benedykta. Świeżo upieczone mniszki były bardzo zadowolone z takiego obrotu spraw, toteż odwdzięczały się braciom zakonnym pysznymi wypiekami. Na jednej z comiesięcznych uczt pojawił się zupełnie nowy przysmak – upieczony przez siostrę Katarzynę piernik w kształcie połączonych ze sobą sześciu kół. Wielkiemu komturowi tak ów piernik przypadł do gustu, że postanowił, iż od tej pory zwać go będą imieniem siostry Katarzyny. Wiele lat później, kiedy skończyła się opieka krzyżacka, do klasztoru zajrzał głód. Wtedy mniszki przypomniały sobieo przysmaku siostry Katarzyny i zaczęły masowo wypiekać „katarzynki”, które kupowano w ogromnych ilościach. A siostrzyczki nie tylko zaczęły sobie coraz lepiej radzić finansowo, ale przy okazji przyczyniły do popularyzacji toruńskich pierników.
Nieco
inną, za to zdecydowanie bardziej pikantną historię powstania „katarzynek”
przedstawia Tomasz Szlendak w powieści „Leven”. Według niego swój dzisiejszy
kształt popularne toruńskie pierniki zawdzięczają… krótkiemu tête à tête tytułowego Levena z córką
młynarza Katariną w wiatraku:
I tak się spacer po winnej skarpie kończy w chłodnym i ciemnym wnętrzu
wiatraka, w którym na ławach dojrzewało od miesiąca piernikowe, pachnące
imbirem i cynamonem ciasto. Ona go ciągnie za koszulę ku sobie, on powolny jej
dłoniom stąpa noga za nogą ku ławom z aromatycznym ciastem. Ona opiera się o
blat, na którym dojrzewa ciemne, brązowe ciasto, on kładzie ciepłe ręce na jej
pośladkach. Ona podciąga sztywną tunikę, a pod nią zwiewną, białą koszulę, on
ją podnosi do góry i sadza na atakującym nozdrza, chłodnym cieście. Jej pupa
wgniata się miękko w korzenne placki (…).[Katarina] zeskoczyła z ciasta, strzepała
z kształtnego zadka piernikowe resztki i odwróciła się, by ocenić
straty. W leżącym na ławie dojrzewającym pierniku pupa odcisnęła zabawny wzór.
A gdyby tak, pomyślała, (...) dodać do tego jeszcze jeden tyłeczek, skierowany
w przeciwną stronę? Albo jeszcze jeden, na samym dole? O tak, to jest to!
Klasnęła w dłonie i jęła wycinać w cieście odkrytą przed chwilą
formę.[1]
Czy takie były początki
toruńskich „katarzynek”? I od której Katarzyny je nazwano? Na pewnik nic
przyjąć się nie da. Pewne jest natomiast to, że jednym z pierwszych toruńskich
piernikarzy, o którym mówią źródła, był żyjący (i wypiekający pierniki) w XIV
w. Nikos Czan. O nim także krąży legenda. Otóż żył kiedyś pewien mistrz
piekarski, który wypiekał nadzwyczajnej smakowitości chleb. Mistrz ów miał
czeladnika Mikołaja, który był najlepszym czeladnikiem w Toruniu. I nawet kiedy
Mikołajowi się zachorowało, szef nie wysłał go do domu, ale kazał stać przy
piecu chlebowym, bo wiedział, że nikt tak jak on nie zaczyni ciasta. I tak
Mikołaj, pracujący w strugach poty i z wysoką gorączką, pomylił się i zamiast
wody dolał do ciasta stojącego obok niej miodu. Po wyjęciu z pieca okazało się,
że ciasto nie dość, że jest ciemne, to jeszcze słodkie! Mistrza piekarskiego
ogarnął gniew. Zagroził Mikołajowi, że jeśli nie sprzeda ciasta, nie ma po co
wracać następnego dnia. Może z tym ciastem robić, co mu się żywnie podoba,
byleby wszystko się rozeszło. I tak też Mikołaj zrobił. Zaczął wycinać z ciasta
różne figury i wrzucać do pieca. A potem zgarnął wszystkie ciastkowe cudaki i
wystawił na straganie przed kościołem śś. Janów. Ucieszył tym samym okoliczną
dzieciarnię, której bardzo spodobały się jadalne zwierzątka z ciasta. Wieść o
cudakach z ciasta szybko obiegła miasto i Mikołaj nie mógł opędzić się od
klientów. Gdy to usłyszał jego dawny pracodawca, skruszony zaproponował mu
dożywotnie miejsce w swojej piekarni, byleby Mikołaj u niego właśnie wypiekał
te pyszności. O tego czasu obaj zaczęli wspólnie piec dziwaczne ciastka z
miodem i przyprawami. A że były mocno przyprawione i pieprzne, torunianie
zaczęli je nazywać pieprznymi ciastkami albo piernikami (od pierny –
pieprzny). Po śmierci swego mistrza Mikołaj sam stał się mistrzem piekarskim, a
właściwie pierwszym mistrzem piernikarskim. Nazywano go Mikołaj Czan lub
Nikolas Czan, a to dlatego że jedna z przypraw korzennych, których używał,
nazywała się czane. To pierwszy znany historii toruńskiej piernikarz. Kolejnym,
równie znanym, był Henryk Kuche – który to wypiekał pierniki jeszcze przed
bitwą pod Grunwaldem. W XIX w., kiedy gwałtownie zaczął się rozwijać przemysł,
powstały również fabryki, które specjalizowały się w produkcji pierników. Wśród
nich najważniejsze były działające na przełomie XIX i XX w. trzy toruńskie
zakłady: fabryka Gustawa Weesego, firma Hermanna Thomasa oraz zakład Jana
Ruchniewicza. Najstarszym producentem pierników jest Fabryka Cukiernicza
„Kopernik” S.A., która – jak to czasem bywa – powstała wskutek zaślubin dwóch
firm. I tak też było w tym przypadku. Jan Weese poślubił Dorotę Schreiber,
która była wdową po piernikarzu Schreiberze i w ten sposób firmy się połączyły.
Po licznych zmianach i właścicieli, i nazw, śmiało można powiedzieć, że Fabryka
Cukiernicza „Kopernik” to najdłużej działający zakład produkujący pierniki
zgodnie z tradycją toruńskich piernikarzy.
I tych nigdy wam w Toruniu nie zabraknie. Tylko tutaj posmakujecie
pierników o takich kształtach, o jakich Wam się nie śniło. Możecie mieć
Kopernika z piernika, kamienicę z piernika, a na Boże Narodzenie szopkę z
piernika. Warto być w Toruniu 25 listopada, czyliw dzień św. Katarzyny, który
dziś jest również obchodzony jako Dzień Piernika. Inną tradycją jest Jarmark
Katarzyński na Rynku Staromiejskim, nawiązujący do dawnych jarmarków
organizowanych z okazji święta patronki kościoła św. Katarzyny. Dziś także
można znaleźć tam stragany z piernikami we wszystkich kształtach i o
najróżniejszych smakach.
Każdy szanujący się
smakosz pierników nie może, będąc w Toruniu, nie odwiedzić „Żywego Muzeum
Piernika” przy ul. Rabiańskiej 9 oraz Piernikarni Mistrza Bartłomieja przy ul.
Królowej Jadwigi 24, gdzie można samodzielnie (na własne oczy, uszy i… własny
język) zgłębić tajemnicę wiedzy piernikarskiej, własnoręcznie
piekąc pierniki według starej receptury i przy użyciu dawnych sposobów.
Samodzielnie wykonany piernik to najsłodsza pamiątka z Torunia, którą można
zabrać ze sobą. A co z dziećmi? Te zawsze można wysłać do Piernikowego
Miasteczka przy ul. Podmurnej 62/68, gdzie będą miały do dyspozycji piernikowy
zamek, huśtawki, miniscenę i karuzelę w kształcie piernikowej chatki. Warto
dodać, że patronem miasteczka z piernika został Tytus de’Zoo – kultowa postać z
komiksów Papcia Chmiela „Tytus, Romek i A’tomek”. Spacerując po toruńskim
Starym Rynku i zaglądając do sklepów z piernikami, których można kupić tyle, ile
dusza zapragnie, nie da się nie zauważyć, że w Toruniu gwiazdy spadły na ziemie
i są na wyciągniecie ręki. A właściwie pod… nogami.
Przed Dworem Artusa można się natknąć na Piernikową Aleję Gwiazd. Ma swoją
aleję gwiazd Hollywood, ma i Toruń. Nie mogło być inaczej, mosiężne „gwiazdy”
wtopione w granitowe płyty chodnika mają kształt toruńskich „katarzynek”, a na
nich znajdują się autografy najsłynniejszych
torunian i osób związanych z grodem
Kopernika. Podpisali się już tamznani polscy aktorzy, muzycy, politycy
i pisarze, których łączy Toruń, bez względu, czy jest to ich miasto urodzenia,
edukacji czy początków kariery. Do gwiazdorskiego grona należą m.in. światowej
sławy astronom Aleksander Wolszczan, polityk Leszek Balcerowicz, aktorka
Grażyna Szapołowska, pisarz Janusz L. Wiśniewski i muzycy z zespołu Republika.
Od 2003 r. co roku dwie osoby związane z grodem Kopernika zostają uhonorowane
„katarzynką”.
„Dla
Torunia tym jest piernik, czym dla statku dobry sternik” – mówi
przysłowie. I coś w tym jest. Torunianie
chlubią się piernikami i
trudno im się dziwić. Nie byliby sobą, gdyby nie wcisnęli piernika nawet do…
opowieści wigilijnych. Według jednej z legend pasterze, którzy przybyli do
stajenki z nowo narodzonym Jezusem, tak bardzo się spieszyli, że zostawili w
piecu chleb. Kiedy wrócili, okazało się, że chleb jest nie tylko ciemniejszy,
ale i słodki, co uznali za kolejny cud.
Jedząc toruńskie
pierniki, warto pamiętać, że tymi samymi przysmakami raczyli się tacy władcy
jak m.in. Zygmunt Stary czy Stefan Batory, car Rosji Piotr I czy cesarz
Napoleon, Fryderyk Chopin, Jan Matejko, Zygmunt Krasiński, Józef Piłsudski, Jan
Kiepura, Czesław Miłosz czy papież Jan Paweł II. A to tylko niektórzy ze
znanych wielbicieli „katarzynek”.
A
kiedy rozbolą Was brzuchy od toruńskich wypieków, pamiętajcie, że pierniki
zawierają pikantne przyprawy korzenne, które działają pobudzająco na trawienie.
Nie może dziwić fakt, że lekarze zapisywali je jako receptą na dolegliwości
gastryczne, a aptekarze sprzedawali je jako lek. To też powinno uspokoić
wszystkich łakomczuchów, bo…czym się trułeś, tym się lecz.
Bardzo długa i bardzo ciekawa to jest historia według mnie.
OdpowiedzUsuń