D jak DUCHY w DWORZE ARTUSA, czyli kto w Toruniu organizował seanse spirytystyczne, a kto hipnotyzował torunian na długo przed Kaszpirowskim







Jeśli myślicie, że w Dworze Artusa od początków jego istnienia słychać było jedynie kwartety smyczkowe, oratoria i arie operowe, to nawet nie wiecie, jak bardzo się mylicie. Ta ostoja kultury wysokiej, gdzie miał swój koncert Henryk Wieniawski, gdzie rozbrzmiewała „Halka” Stanisława Moniuszki i gdzie przechadzał się Ignacy Jan Paderewski, serwowała swego czasu rozrywkę, która cieszyła się o niebo większą popularnością niż koncerty symfoniczne. Były to… seanse spirytystyczne. I to nie tak dawno, bo na początku XX w. Tak, tak, nie przesłyszeliście się! Był to czas, kiedy na masową skalę organizowano seanse magnetyczne czy „hypnotyzerskie”, które cieszyły się szalonym powodzeniem. Czy wywoływano podczas nich duchy? Oczywiście! Jedną z osób parających się tym zajęciem był niejaki prof. Becker, „rosyjski nadworny cesarski eskamoter i magnetyzer”, który zapraszał na „fantastyczno-magiczne soirées mysterieuses(tajemnicze wieczory), składające się z najnowszych eksperymentów wyższej magii, wraz z wywoływaniem duchów i fenomenami” . Ogłoszenia tego typu można było przeczytać w „Słowie Pomorskim” czy „Gazecie Toruńskiej”, gdzie aż roiło się od informacji dotyczących seansów spirytystycznych. 

Aż trudno uwierzyć, że Dwór Artusa mógł być miejscem takich rozrywek. Z drugiej strony… Jeśli sięgnąć do historii obiektu, to faktycznie nie od zawsze pełnił on rolę wyłącznie kulturalną, tym bardziej że nosił wówczas nazwę Domu Klubowego lub… Towarzyskiego. Nie, nie, nic z tych rzeczy! Dom ten powstał dla wielce wtedy elitarnego stowarzyszenia Bractwo św. Jerzego, do którego należeli patrycjusze toruńscy, a które wchodziło w skład zinstytucjonalizowanego w formie Dworu Artusa (!) „stowarzyszenia arturiańskiego”, nawiązującego do tradycji legendarnego króla Celtów Artura (Artusa) i Rycerzy Okrągłego stołu. Sama nazwa Dworu pochodziła od imienia króla Artura (podobnie jak Dwór Artusa w Gdańsku – curia regis Artus, czyli królewski dwór Artura, choć obydwa miały alternatywną nazwę – curia sancti Georgi, czyli dwór św. Jerzego, jako że św. Jerzy, patron bractwa, był patronem rycerstwa i miał swój świecki odpowiednik w królu Arturze). Nie był jednak toruński Dwór Artusa jedynym miejscem tego rodzaju. Placówki takie powstawały na terytoriach związanych z Zakonem Krzyżackim (czyli terytorium Państwa Krzyżackiego) i dotyczyły większych miast, takich jak: Gdańsk, Elbląg czy Braniewo i były formą, w jaką organizował się patrycjat danego miasta, silnie nawiązujący do tradycji rycerskich.
W Toruniu Dwór Artusa, pod taką właśnie nazwą, pojawił się stosunkowo późno, bo dopiero w XVII w. Wcześniej – jak podają źródła – funkcjonował jako gildia (określenie stowarzyszeń kupieckich i rzemieślniczych w średniowieczu) lub dom kompanijny (kompanii kupieckiej), co wskazuje na związek z powstałym jeszcze przed XIV w. Bractwem Kupieckim Najświętszej Marii Panny. Niektórzy przyjmują, że w 1385 r. Bractwo Kupieckie połączyło się z istniejącym od 1311 r. (stąd data na fasadzie budynku Dworu Artusa – 1311 r.) Bractwem św. Jerzego, mającym swoją siedzibę przy Rynku Staromiejskim. Z racji tego że bractwo przygotowywało często pokazy militarne, ludyczne czy religijne, takie jak: turnieje, parady czy procesje, z myślą właśnie o nich zbudowano w 1385 r. tzw. Dom Klubowy/Towarzyski na Rynku Staromiejskim. Do naszych czasów nie przetrwał jednak ów pierwszy, średniowieczny budynek, znacznie zresztą mniejszy niż ten, który stoi dziś na Rynku Staromiejskim. 

Tak naprawdę dopiero wybudowanie drugiego Dworu Artusa sprawiło, że zaczął on pełnić funkcje artystyczne. Jak to się stało? Paradoksalnie, pomogła… wojna. W XVIII w. podczas oblężenia szwedzkiego w czasie wojny północnej został on spalony i z czasem rozebrany, a w XIX w. zastąpiony nowym, powiększonym o sąsiednią kamienicę. Po rozwiązaniu Bractwa św. Jerzego gmach ów został przeznaczony na miejsce wysokiej rozrywki, czyli na teatr, choć był to jeszcze teatr impresaryjny, jako że nie miał on swojego zespołu i pod koniec XIX w. przeznaczony był do wystawiania niemieckich przedstawień.  Dwór Artusa okazał się jednak fuszerką budowlaną. Kiedy tylko zaczął się sypać tynk z sufitu, a ściany zaczęły pękać, uznano, że jedynym rozsądnym wyjściem jest zburzenie budynku i postawienie nowego. Nowy budynek miał być wielofunkcyjny, ale ze ściśle określonym przeznaczeniem. Miała być tam sala na 500 osób, zarówno teatralna, jak i koncertowa, a równocześnie balowa. O jej wielofunkcyjności mówią zachowane do dziś witraże, które znajdują się w Sali Wielkiej Dworu Artusa i przedstawiają odkrycia w dziejach ludzkości, i to z różnych dziedzin:  nauki, sztuki i rzemiosła. Po II wojnie światowej Dwór Artusa przekazano żakom, czyli nowo powstałemu Uniwersytetowi Mikołaja Kopernika. To właśnie tam odbywały się zajęcia akademickie, a w 1963 r. mieścił się kultowy studencki klub „Od Nowa”.

Ale wróćmy do seansów spirytystycznych… Na początku XX w. prasa nie mogła przemilczeć tak doniosłego wydarzenia, jakim było pojawienie się w Toruniu słynnego medium – prof. Czerbaka. Bilety na jego seanse można było kupić w najdziwniejszych miejscach miasta, w tym także u… golibrody i kędziornika. Albo też w składzie cygar przy ul. Szerokiej 46.  

Prof. Czerbak był magnetyzerem i hipnotyzerem, który opracował autorski system usypiania ludzi. W gruncie rzeczy bardzo prosty, bo polegający na długim i dość nudnym monologu, który siłą rzeczy musiał w końcu uśpić nawet najbardziej skupionych słuchaczy. Ale prof. Czerbak miał także swój własny patent na uśpienie czujności publiczności. Czerbak „usypiał” wcześniej opłacone osoby, które zgłaszały się „na ochotnika” do seansu hipnotycznego. Mimo tego prof. Jan Czerbak cieszył się niezwykłą estymą i traktowany był jak autorytet w dziedzinie okultystki i hipnozy. Swego czasu gościł nawet u znanej aktorki Ireny Solskiej wraz z cieszącą się sławą wśród elit jasnowidzką Mirthą Noel (dla przyjaciół – Romaną, hrabiną Stecką). Podczas spotkania Mirtha miała przewidzieć Solskiej parę faktów z jej przyszłego życia (rzekomo miały się potem sprawdzić) i dostać katalepsji w trakcie seansu. Kiedy Solska z Czerbakiem opuścili pokój, Mirtha miała zniknąć i znaleźć się w pustej szafie, skąd wypadła – jak opisuje Solska – „zwinięta w kłąb… zaczęła przemierzać pokój dziwacznymi skokami na głowie połączonej z nogami”. Trochę czasu zajęło, zanim profesor Czerbak uspokoił jasnowidzkę . 
Ale przyszła wreszcie kryska na Matyska. Prof. Czerbak miał pecha, kiedy to podczas jednego z seansów Warszawskich spotkał Magdalenę Samozwaniec, siostrę Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. Ta, wywołana do tablicy, uparcie nie chciała dać się uśpić, czym zdemaskowała słynne medium. Opisane jest to w książce Magdaleny Samozwaniec „Maria i Magdalena”, gdzie autorka przedstawia nie tylko jego historię, ale też historię jego oszustwa:
Drugą sławą był niejaki dr Czerbak, który potrafił przy zaćmionym świetle usypiać całą widownię – co i dzisiaj umieją wyczyniać niektórzy autorzy dramatyczni, wcale tym sławy nie zyskując. Dr Czerbak grasował po całej Polsce, a w Zakopanem wplątał się w życie tamtejszego „najlepszego” towarzystwa, eksperymentując na naiwnych damach. Uprawiał on między innymi systemami tak zwany „Schrecksystem”, który polegał na tym, aby opornemu, który za nic nie chciał zasnąć, ryknąć do ucha: „Śpij!!”
Madzia pierwsza zgłosiła się do eksperymentu, oświadczywszy profesorowi, że jest wypróbowanym medium. Profesor posadził ją naprzeciw siebie i swoje ogniste źrenice wbił w jej oczy. Ściskał jej ręce, szepcząc: – Usypiam... usypiam powoli... już nie wiem, co się ze mną dzieje... kim jestem... zapadam się coraz głębiej... coraz głębiej w sen. – Madzia znużona przymknęła oczy. –Już śpi – rzekł profesor, gładząc z zadowoleniem długą rozwianą brodę  – teraz możemy jej wmówić, że jest całkiem kimś innym... na przykład niemowlęciem w kołysce, które zaraz zacznie kwilić! – Madzia nie wytrzymała i uśmiechnęła się kącikami ust. –Jeszcze nie śpi snem hipnotycznym – zauważył po chwili z pewnym zniechęceniem – trzeba użyć ostatecznego sposobu. – Pochylił się nad nią i z całej siły ryknął jej do ucha: – ŚPIJ!! Nie przygotowana na to, zerwała się przerażona z krzesła, po czym zaczęła się śmiać jak szalona. Profesor obraził się bardzo i od tego czasu ledwo jej się kłaniał. 

Nic wiec dziwnego, że profesor musiał po demaskacji opuścić stolicę i przeniósł się właśnie do Torunia.
Czy dzisiaj można spotkać jakiegoś ducha (wciąż zahipnotyzowanego?) błąkającego się po salach Dworu Artusa? Trudno powiedzieć. Nawet jeśli ktoś widział tam duchy, to póki co, milczy jak zaklęty. Jeśli jednak spotkacie kiedyś jakiegoś ducha w Dworze Artusa, to pamiętajcie, że być może to efekt, i to długofalowy!, hochsztaplerskich działań prof. Czerbaka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz