O jak OLBRACHT (Jan I Olbracht), czyli w której ścianie bije serce króla, co lubił wino, kobiety i Toruń tak bardzo, że został w nim na zawsze

Toruń był wyjątkowo lubiany przez królów, toteż wielu władców przez wieki odwiedzało gród Kopernika.Czyz powodu pierników, czy też z przyczyny unoszącego się nad Toruniem ducha Mikołaja Kopernika? Nie wiadomo. Jedno jest pewne: w Toruniu uwielbiano ubijać interesy. Wystarczy wspomnieć o słynnym II pokoju toruńskim, który zakończył wojnę trzynastoletnią, w wyniku postanowień którego Toruń (wraz z Prusami Królewskimi) wszedł w skład państwa polskiego.Od tego momentu gród Kopernikamógł się poszczycić opinią jednego z trzech (obok Gdańska i Elbląga) najważniejszych miast Polski północnej. Poza tym był miastem najzajadlej walczącym z Krzyżakami (nie mylić z pająkami, choć biorąc pod uwagę sukcesy na polu walki z żabami, z tym też torunianie by sobie poradzili), więc już chociażby tym zasłużył sobie na przychylność władców polskich. Gród Kopernika cieszył się w związku z tym wyjątkowymi królewskimi względami. I tak na przykład Aleksander Jagiellończyk nadał toruńskim mieszczanom przywilej, który pozwalał władzom używać czerwonego wosku do pieczęci. A to było nie byle co.Kolor ten w końcu zarezerwowany był jedynie dla monarchów.
W czasie wielkiej wojny północnej trzy razy wpadał na pierniki car Rosji Piotr Wielki. Podczas pierwszej wizyty tak mu się spodobało, że spędził aż dwa tygodnie w hotelu „Pod trzema koronami”. Oczywiście, w interesach. W zaciszu hotelowym namawiał się z Augustem II Mocnym przeciwko Szwedom. Także syn Piotra Wielkiego Aleksy upodobał sobie Toruń. I to tak bardzo, że w hotelu „Trzy korony”spędził z małżonką miodowy miesiąc. A właściwie kilka miodowych miesięcy…Niemal tydzień gościł w grodzie Kopernika cesarz Francji Napoleon Bonaparte, który zatrzymał się w hotelu „de Varsovie” (dziś budynek Poczty Głównej na Rynku Staromiejskim 15). Tyle że nie w celach rozrywkowych, ale w związku z przygotowaniami do wojny z Rosją. Zdążył jednak odwiedzićdom Kopernika (który domem Kopernika wcale nie był, bo – jak wiemy – miejsce kołyski słynnego astronoma zmieniało się co chwilę, w zależności od badań) i kościół śś. Janów, posilić się Gospodzie „Pod Modrym Fartuchem”, a także zrobić przegląd gwardii na umocnieniach oraz… podyktować dziesiątki listów, co robić miał – jeśli wierzyć anegdotom – równocześnie.
Toruń odwiedzali jednak nie tylko polscy monarchowie, ale także władcy innych krajów.
                                                   
Choć Toruń zawsze chętnie gościł władców, nie dla każdego wizyta w grodzie Kopernika kończyła się szczęśliwym powrotem do domu. Dla jednego z polskich monarchów zakończyła się nawet śmiercią. No cóż… Są tego jednak dobre strony. W końcu nie wszyscy mogą się pochwalić tym, że zostawiali w Toruniu cząstkę siebie. I to dosłownie.

Szczęściarzem, któremu się to udało był Jan I Olbracht, syn Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, pochodzący z dynastii Jagiellonów, ale w ogóle do Jagiellonów niepodobny. Ponoć odstawał od sławnych polskich przodków wyglądem, bo bardziej przypominał rodzinę matki, czyli Habsburgów. Nie miał ani pociągłej twarzy, ani tym bardziej wydatnego nosa jak słynny dziadek Władysław Jagiełło. Jak pisze kronikarz Maciej z Miechowa, „był wysokiego wzrostu, oczu piwnych, na twarzy z pewnym wyrzutem i wysiękiem. (...) W ruchach szybki, często u boku z mieczykiem przypasanym występował, namiętnościom i chuciom jako człowiek wojskowy folgował”[1].No, cóż… Tutaj też nie poszedł w ślady przodków, abstynentów powściągliwych w sprawach sercowo-łóżkowych.
Król Olbracht lubił wino, kobiety i śpiew(nie bez powodu liczne browary – łącznie z toruńskim – zwane są jego imieniem). I to go chyba ostatecznie zgubiło. Chyba, bo tajemnica śmierci wesołego królawciąż pozostaje tajemnicą. To znaczy nie był tajemnic fakt, że zmarł, bo tego nie dało się ukryć, ale dlaczego? Najpierw jednak ustalmy fakty.

8 maja 1501 r. król Olbracht przybywa do Torunia, by prowadzić rozmowy z Krzyżakami w ramach II pokoju toruńskiego (układ pokojowy zawarty 19 października 1466 r. w Dworze Artusa między Polską a Krzyżakami, kończący wojnę trzynastoletnią, nie mógł być zawarty nigdzie indziej, skoro Toruń był jednym z pierwszych miast, które wystąpiły przeciwko Zakonowi i najaktywniej prowadziło antykrzyżacką ofensywę). Niełatwe były to rozmowy, bo – zgodnie z postanowieniami pokoju –rycerze z krzyżami na plecach mieli nie tylko zwrócić zagrabione ziemie polskie, ale także pokłonić się królowi polskiemu. I tu zaczęły się schody. O ile oddanie ziem jeszcze wchodziło w grę, o tyle mistrz

Zakonu nie miał najmniejszej ochoty składać, na znak poddaństwa, hołdu królowi Polski. Fryderyk Saski, bo on to był właśnie, odmówił jakiegokolwiek kłaniania się, a co za tym idzie nie zgodził się na zatwierdzenie pokoju z Janem Olbrachtem. To oznaczało tylko jedno: wojnę z Krzyżakami. Dla króla miało to mieć fatalne skutki. Olbracht zmarł nagle podczas wizyty w Toruniu 17 czerwca 1501 r.


Niemal od razu wokół śmierci króla narosło wiele legend. Podejrzewano, że być może z powodu silnych emocji Jan Olbracht dostał w toruńskim ratuszu apopleksji, czyli udaru mózgu i został sparaliżowany. Jednak krąży o wiele bardziej interesująca – głównie dla plotkarzy – wersja wydarzeń, a mianowicie taka, że król zmarł wskutek… rozpusty. Źródła tego nie potwierdzają, ale śmierć króla mogła być spowodowana,owszem, paraliżem, ale syfilitycznym, będący skutkiem choroby wenerycznej, jakiej nabawić się miał podczas licznych miłosnych igraszek.

W ten oto sposób król Olbracht z Torunia już nie wyjechał. A przynajmniej częściowo. Pochowany został – jak na króla przystało – na Wawelu, ale mówi się, że sercem został w grodzie Kopernika na zawsze. I to dosłownie, bo ma ono „bić” w jednej ze ścian katedry śś. Janów. Czy to w ogóle możliwe? Okazuje się, że nie jest to tak mało prawdopodobne. Królowizmarło się w czerwcu, a więc w czasie wielkich upałów. Ciało (rzecz jasna, zabalsamowane)musiało – z oczywistych względów – pojawić się na Wawelu, ale wnętrzności mogły zostać i być przechowywane na miejscu. Serce trafiło więc do drewnianej skrzynki, która miała zostać wmurowana w ścianę katedry śś. Janów, czyli kościoła jednego z jego patronów – św. Jana Ewangelisty.Do dziś na ścianie świątynisą znaki świadczące o tym, że to tam i nigdzie indziej spoczywa serce króla – serce i data 1501 na jednym z filarów kościoła. Towarzystwo ma zacne, bo obok stoi XIII-wieczna chrzcielnica, w której przypuszczalnie chrzczony był Mikołaj Kopernik.Wszyscy, którzy dziś odwiedzają katedrę śś. Janów, zastanawiają się, czy serce Jana Olbrachta wciąż tam jest. I tu czas na przewrotność historii; jak wykazały badania, skrzynka z królewskim sercem nie została wmurowana w ścianę, ale została zakopana pod posadzką kościoła w okolicach kolumny. Czy serce wesołego króla wciąż tam bije? Zawsze można przyłożyć ucho do podłogi i sprawdzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz